Przyznaję tym razem miało być o moich górskich wynurzeniach. O tym co dały lub dają mi moje solowe wyjazdy w góry. A wyszło … no właśnie.
Ale wszystko od początku.
Po ostatnim weekendzie zniżkowym black friday, zrobiłam listę rzeczy, które postanowiłam po swoim ostatnim wyjeździe w góry wymienić na nowe, ponieważ:
– te stare się do niczego już nie nadają,
– zniszczyły się, o co w górach naprawdę jest trudno,
– przyszedł czas na coś lepszego, bo wysokość z każdym kolejnym celem górskim rośnie.
Nie ukrywam, o czym często wam powtarzam na łamach bloga niejednokrotnie, sprzęt w górach, tych nieco wyższych, ma duże znaczenie. Ale nie zawsze.
Osobiście mam swoją filozofię na ten temat i często kupując jakiś sprzęt w góry, właśnie nią się kieruję.
Chociaż przyznaję, robię tego typu zakupy rzadko. Dla przykładu moje ostatnie porządne zakupy, dotyczące sprzętu w góry, miały miejsce gdzieś w okolicach 2016 roku. I od tego czasu nic nowego w góry nie kupowałam.
A, że ostatnio rozwaliłam rurki stelażowe od namiotu, poprułam sobie spodnie na tyłku, przetarła mi się doszczętnie koszulka termiczna, porwałam na rakach kalesony z marynosa, odleciało mi pół podeszwy od moich butów podejściowych i zalałam bateriami lub straciłam, ukradli mi, prawie ostatnią w rodzinie czołówkę, to stwierdziłam, że tak dalej być nie może.
Że koniec tego dziadowania. Czas na zakupy. I tak na mojej liście znalazły się:
– Nowe spodnie górskie, ale już nieco lepsze, grubsze i cieplejsze. Już nawet sobie takowe upatrzyłam.
– Nowa czołówka, też lepsza. Bo ta co jeszcze działa, to jest tak słaba, że można zęby stracić przewracając się w nocy o własny cień.
– Namiot. Tutaj wiadomo coś na cztery sezony lub choćby na warunki śniegowo zimowe i nieco cięższy niż ten mój, który posiadam. Co by można było go gdzieś powyżej 6000 m n.p.m. rozłożyć, bez obaw że gdzieś z nim w nocy pofrunę w sina dal.
– Buty podejściowe. Pewnie jakieś górskie do biegania. Chociaż może z lepszą podeszwą. Żadnych pianek, bo szybko się ścierają, robią się śliskie i przez piankę czuję każdy nawet najdrobniejszy kamyczek na którym stanę.
– Zestaw bielizny: kalesony i dwie podkoszulki. Zestaw pod wyjście do szczytu i jedną koszulkę podejściową. Osobiście zawsze chodzę w górach w koszulkach z długim rękawem, nawet jak jest 30 stopni w cieniu. Do tego porządne kalesony, bo te co mam to się jedynie pod śpiwór do spania nadają.
I tyle. Tak się prezentuje moje must have na ten moment.
Może nie jest tego sporo ilościowo, ale jak się podliczy ceny to już tak mało nie wychodzi. Sam namiot to koszt ok. 1500 zł. Spodnie pewnie z 400 zł. Zestaw bielizny termo to ok. 700 zł za trzy sztuki. Jedynie koszt czołówki do 200 zł i butów podejściowych do 200 zł wydaje się znośny.
Piszę o cenach tak konkretnie, bo już wiem co mam kupić i na co pozwolić. Swoje w górach już trochę przeszłam. Różne rzeczy ze sobą zabierałam i patrząc na pewne produkty w sklepie, już wiem co mi się w górach przyda, a czego bym nigdy ze sobą na wyjazd nie zabrała.
Oczywiście ciągle się uczę, od czasu do czasu eksperymentuję i wyciągam wnioski. Ale zawsze przy wyborze kolejnego sprzętu kieruje się podobną zasadą, że musi on być:
– lekki,
– praktyczny dla mnie,
– w rozsądnej cenie, nie zawsze z tej najniższej półki i niekoniecznie musi być markowy.
I właśnie o tym będzie mój dzisiejszy post.
Sprzęt w góry – waga jest ważna
Tak w górach waga naszego sprzętu jest ważna. O ile.
Jeździsz w nie sam i nie korzystasz z żadnego wsparcia. Chociaż czasem i przy wynajmie tragarzy waga tez ma duże znaczenie. W szczególności, gdy może on dźwigać np. max 20 kg.
Dlaczego waga ma takie znaczenie?
Po pierwsze mniej dźwigasz w górach. Trywialne.
Każdy dodatkowy kilogram kosztuje cię kolejny wysiłek. Stad nie tylko ma znaczenie sama waga rzeczy, które ze sobą zabierasz w góry, ale tez ich ilość.
Mój plecak, czyli główny bagaż w góry do 6500 m n.p.m. waży od 11 kg, przy wylocie z Polski do 13 kg, gdy doładowuję do niego na miejscu m.in. dodatkowe jedzeniem.
Oczywiście tak to pięknie wygląda dzisiaj, ale były czas, że dźwigałam 20 kg na plecach między 2 i 3 obozem w okolicach 6000 m n .p.m. Osobiście nie polecam.
Dla mnie był to jasny znak, że nigdy więcej nie chcę z takim tobołem jeździć w góry.
Dodam tylko, że woziłam wtedy ze sobą 80 litrowy plecak z kominem do prawie setki. Kolejna głupota. No bo chyba każdy wie, że im większy wór w górach, tym więcej niepotrzebnych w nim rzeczy.
Od tamtej pory mój plecak to max 60 litrów w porywach z kominem do 70 litrów i ani grama więcej. To tyle jeśli chodzi o sam plecak.
Inny przykład mojej wyjazdowo – sprzętowej głupoty dotyczy namiotu, chociaż plecaka także.
Podczas swojego pierwszego solo wyjazdu na Ararat, postanowiłam spakować się w swój dobrze już znany prawie 100 litrowy plecak i zabrać namiot dwuosobowy.
Na właśnie, na usprawiedliwienie swojej głupoty, napisze może tylko tyle, że tylko taki namiot ówcześnie posiadałam.
A był nim dobrze znany wszystkim dwuosobowy ekspedycyjny namiot Marabut serii Khumbu. Nie to żebym coś miała do tego namiotu, bo moim zdaniem jest naprawdę świetny na szczyty z kategorii tych suchych i wietrznych, np. regionu Andów, no ale na Boga nie dla jednej osoby.
Sam namiot, jeśli dobrze pamiętam, waży jakieś 3,5 kg. A więc po pierwsze trzeba dźwigać toto samemu, nie na zmianę. Po drugie tak naprawdę śpiąc samemu w takim ogromnym apartamencie, niesiemy powietrze. Bo w nocy potrafi tak piździć w namiocie, że o spaniu w takich warunkach można niestety tylko zapomnieć,. Tak człowiek trzęsie się z zimna przez całą noc. No i po trzecie od tego całego dźwigania, podczas swojego pobytu na Araracie, nabawiałam się ostrych objawów choroby wysokościowej, czyli rzyganie przez cały następny dzień i marne szanse wejścia tego samego dnia na szczyt.
Na szczęście, mój wyjazd na Ararat dobrze się dla mnie skończył i z niewielkim jednodniowym opóźnieniem stanęłam na szczycie. Ale po tych eksperymentach sprzętowych postanowiłam sobie, że na kolejny wyjazd solowy nie zabieram tak wielkiego plecaka, a już na pewno namiotu dwuosobowego.
Sprzęt w góry – kilka słów o cenie
Zapewne każdy teraz sobie w głowie pomyślał: no dobra fajnie, że waga jest istotna, ale to kosztuje.
Nie będę ściemniać kosztuje i to czasem nawet sporo. Ale kupując sprzęt w góry należy pamiętać, że kupujemy go na lata, jeśli nie na całe życie. Poza tym nie zawsze wszystko co zabieramy ze sobą w góry musi być z tej najwyższej półki.
Oczywiście są rzeczy, które nie uda nam się dostać w innych, w niższych cenach. Ponieważ w większości przypadków są one produkowane przez tylko jedna markę, która często ponosi dość spore nakłady na nowe technologie.
Poza tym sprzęt w góry to nie jest produkt pierwszej potrzeby, ale mimo tego musi mieć zachowane pewne standardy jakościowe, które przy nawet drobnych usterkach produkcyjnych może poważnie narażać życie użytkownika. Dlatego niejednokrotnie tego typu produkt jest testowany i zdarza się, że posiada liczne certyfikaty potwierdzające zachowanie norm użytkowania. A to niestety kosztuje.
Na pocieszenie dodam, że większość górskiego sprzętu ma swoje tańsze zamienniki, które nie koniecznie są warte kupowania w wyższych cenach.
Oto mój szablonowy przykład. Mata, czy karimata jak tam zwał. Są osoby, które zabierają ze sobą w góry maty samopompujące. Oczywiście samopompujące w teorii, bo zawsze trzeba je usta usta dopompować. Są one lekkie. Zajmują mało miejsca w plecaku. Śpi się na nich jak we własnym łóżeczku w domu, ale niestety są drogie.
Ja zawsze w góry zabieram zwykłe karimaty piankowe, takie za 30 zł. Czasami zdarzało mi się dodatkową sztukę, z tych najtańszych, dokupywać np. w Mendozie (Argentyna), którą w momencie opuszczania gór zostawiałam w base campie, aby nie zajmować dodatkowego miejsca w plecaku.
Dlaczego tak robię, bo uważam, że jak się ma dobry namiot i dobry, czytaj puchowy śpiwór, to naprawdę nie przesadzajmy, da się spać na zwykłej piankowej karimacie. Nie róbmy z siebie takich księciuniów i księżniczek.
Poza tym taką karimatę łatwo „upłynnić” przy zejściu z gór. Wierzcie, zawsze ktoś się znajdzie, aby ja przygarnąć. Gdy się poniszczy bez skrupułów wyrzucimy ją do najbliższego kosza. Ale dodam, że taka karimata rzadko się niszczy. Nidy się nie przebije. A jeśli nawet przebijemy ją rakiem, to nie straci swoich właściwości „miękkości”. Jak zamoknie to można ją szybko przetrzeć i po kłopocie. Z łatwością się przytracza na zewnątrz plecaka. Jezu godzinami można by wypisywać pozytywne właściwości tego produktu.
I co? Trzeba kupować od razu coś co kosztuje dziesięć razy tyle? No nie.
Wiem, zaraz odezwą się osoby, które stwierdzą, że to kropla w morzu potrzeb przy całym sprzęcie jaki trzeba kupić. I to raca i wielki ból serca, przede wszystkim dla portfela. Jak ugryź temat zakupu najtaniej sprzętu, gdy jedziemy w góry pierwszy raz i trzeba kupić niemal wszystko.
To co mogę w takiej sytuacji poradzić, to zrobić przed wyjazdem listę niezbędnego sprzętu i przejrzeć to co mamy na składzie.
Czasem można coś pożyczyć. Polecam trochę pokombinować i kupić tańsze zamienniki. Ja często poluje na przeceny i sezonowe rabaty. Też to kiedyś przechodziłam. Buty kupowałam dwa rozmiary większe niż powinnam, bo akurat ktoś przecenił i chciał się ich pozbyć. Koszulki na początku woziłam bawełniane. Pierwszy śpiwór, jaki kupiłam to syntetyk, który nawet po skompresowaniu zajmował mi cały plecak. Ale za to był trzy razy tańszy od puchowego. I nawet jak już kupiłam swój pierwszy śpiwór puchowy po super ekstra okazyjnej cenie życia, biorąc udział w jakiejś aukcji, to się okazało, że jest on przeznaczony dla osób leworęcznych i co wyjazd szlag mnie trafia jak muszę go zasuwać i rozsuwać.
Na początku praktycznie wszystko miałam tańsze oprócz namiotu, butów i śpiwora. To były moje pierwsze rzeczy w góry, w które postanowiłam zainwestować nieco więcej kasy.
Z czasem i z każdym kolejnym wyjazdem przyszedł czas na nieco lepszy sprzęt. Lepszy plecak. Kuchenka do gotowania na gaz i paliwo. Raki automatyczne, czy kijki trekkingowe zaciskowe. Z czasem mogłam sobie na niektóre rzeczy po prostu pozwolić. Ale na początku szału nie było.
Może to i lepiej, bo gdybym miała wydać kupę kasy na początku swojej przygody z górami, na to co mi się nie przyda, bo mi w górach nie podpasowało. To lepiej że sprawdziłam na własnej skórze część rzeczy na tańszych odpowiednikach i z czasem już świadomie wybrała coś lepszego, choćby nawet i droższego.
Dlatego też w praktyce sprawdza się zasada nie wszystko co drogie jest dla nas dobre, a tanie jest do niczego. Warto testować i sprawdzać samemu. O czym więcej rozpiszę się poniżej.
I jeszcze jedna rada. Do zakupów warto podejść strategicznie. Wcześniej określić czego tak naprawdę się chce. Następnie przejrzeć dostępne oferty, wybrać konkretne produkty i polować na rabaty i przeceny.
Przyznaje tak robię nawet i dzisiaj.
Sprzęt w góry – własne preferencje
Jak już wspomniałam powyżej, ważnym czynnikiem decydującym o naszym zakupie jest praktyczne podejście.
Po prostu nie ma sensu wozić ze sobą tonę rzeczy, których nigdy nie założymy, czy też nie użyjemy w górach. Nie mówię tutaj oczywiście o lekach i samym jedzeniu.
Ale pozostałe rzeczy, czy też sprzęt muszą być wykorzystane co do cna.
Fajnie się tutaj sprawdza wielofunkcyjność i wykorzystania sprzętu na wiele sposobów.
Moim szablonowym przykładem w tym zakresie jest mój plecak.
Gdybym miała wskazać cechy plecaka tego jedynego i wyśnionego dla mnie, to powinien on mieć dolną osobno otwieraną klapę, wysuwany komin i duże kieszenie boczne. Poza tym kieszeń na klapie oraz boczne i dolne troki. No oczywiście musi być też lekki na max 65 litrów i mieć regulowany system nośny.
To jest właśnie mój ideał … plecaka.
I tak też wyglądają moje preferencje, bo ja lubię mieć większość rzeczy pod ręką, aby mieć szybki do nich dostęp. Dlatego też i lubię przytraczać do plecaka namiot, czy karimatę. Część rzeczy też lubię upychać podczas swoich lotów w bocznych kieszeniach plecaka.
Inny przykład moich sprzętowych preferencji to namiot.
Jak dla mnie to musi być jedynka. Oczywiście lekka i łatwo się rozkładająca. Typu igloo, żebym swobodnie mogła się w niej poruszasz, a przy złej pogodnie siedzieć jak człowiek, żeby sobie coś tam bez problemu ugotować i wygodnie zjeść. Fajnie jak namiot ma przedsionek, bo lubię w nim trzymać różne szparagały, takie jak śmieci, buty, czy kijki trekkingowe. Idealnie gdyby namiot miał jeszcze fartuchy, no ale nie przesadzajmy. A i dobrze, gdy ma długie odciągi, bo w „ciepłych” górach to ważne, w szczególności gdy mocujemy namiot kamieniami.
Jak widać moje preferencje są dość szczegółowe, do tego stopnia, że czasem tylko spojrzę na jakiś ciuch w góry, czy też sprzęt i wiem, że tego właśnie poszukuję. Tego chcę. Taka babsko – górska intuicja.
Sprzęt w góry – markowe, czy naprawdę jest dobre
No i znowu pewnie padnie pytanie, a co z marką?
Niestety firm oferujących naprawdę dobry i funkcjonalny sprzęt w góry wysokie jest na rynku naprawdę nie wiele.
Mimo ogromnego zainteresowania chodzeniem po górach ostatnio, firm szyjących na prawdę dobre rzeczy jest jak na lekarstwo, stąd trzeba za niektóre produkty płacić znacznie więcej.
Z doświadczenia wiem, że markowe jednak jest lepsze. Oczywiście nie zawsze, ale to są wyjątki. Ale moim zdaniem dobra marka to lepsze materiały, kroje, funkcjonalność i jakoś wykonania.
Gdy ja kupuję rzeczy zwracam uwagę na markę. Nie zamierzam tego ukrywać. Z resztą są pewne grupy produktów z kategorii „sprzęt w góry”, które kupiłabym tylko z konkretnych marek. Na przykład buty La Sportiva.
Wiem, może jestem mocno stretaciała, ale nie wyobrażam sobie kupić innych butów wysokościowych w góry.
Poza tym górskie marki zazwyczaj specjalizują się w jakimś konkretnym sprzęcie.
Nie chcę reklamować, no ale chyba inaczej się jednak nie da i tak. Petzl to dla mnie głównie czołówki i sprzęt wspinaczkowy. La Sportiva to buty ekspedycyjne i inne górskie. Marabut to oczywiście żółte namioty ekspedycyjne. Amerykańska firma MSR to także namioty, ale czerwone i droższe, ale za to lekkie jak piórko. Poza tym firma ta kojarzy mi się także z kuchenkami turystycznymi. Climbing technology i Grivel to oczywiście raki i czekany. Payak, Małachowski i Marmot to rzeczy puchowe i śpiwory. Brubeck to bielizna termiczna. Jak widać każda z tych firm specjalizuje się w produkcji danego sprzętu górskiego nie przez przypadek i moim zdaniem warto się im bliżej przyjrzeć.
Podsumowując, warto podczas górskich zakupów zwrócić uwagę na markę, ale w granicach zdrowego rozsądku. Po prostu, jak ze wszystkim, nie dajmy się zwariować.
Sprzęt w góry – opinie i komentarze
I ostatnia rzecz. Opinie i komentarze, czy warto się nimi sugerować.
Moim zdaniem, jeśli już natrafimy na jakąś opinię sprzętu górskiego, to jest to świętość. Ale mam tylko na myśli takie opinie z prawdziwego zdarzenia. A nie takie, kiedy ktoś przetestował kurtkę, czy też buty górskie, przy podejściu z Kuźnic do Murowańca.
Chodzi mi o solidne wieloletnie użytkowanie produktu w warunkach trudnych, a na pewno wysokogórskich. Niestety takich właśnie opinii w świecie górskim jednak brakuje.
I chętnie sama bym, wam kilka opinii na temat sprzętu na łamach bloga przedstawiła, ale boję się, że tych produktów już dawno nie ma sprzedaży i nikomu się to nie przyda, ale może o tym jednak pomyślę.
Mniejsza z tym. Wracając jednak do komentarzy i opinii.
Moim zdaniem, jak najbardziej, przeczytać zawsze warto. W szczególności w zakresie użytkowania i opisu. Co do oceny to w sprzęcie górskim jest to tak indywidualna sprawa, że ciężko się sugerować preferencjami innych osób.
Zdecydowanie polecam zapoznać się z dokładnym opisem producenta i przejrzeć dostępne zdjęcia. Całość informacji powiązać z własnymi preferencjami i ewentualnie, obejrzeć produkt na żywo. Czasem wystarczy dotknąć materiału, aby wiedzieć, czy zakup właśnie tej konkretnej rzeczy ma dla nas sens.
I chyba to tyle. Mam nadzieje, że was za bardzo nie zanudziłam. A jeśli temat sprzętu was interesuje. To piszcie do mnie, może zainspirujecie mnie do jakiegoś kolejnego posta w tym temacie.
Na zakończenie polecam lekturę takich postów z bloga na temat mojego sprzętu.
Elbrus – co zabrałam ze sobą?
Aconcagua – Jaki sprzęt zabrać w góry?
Jaki zabrać sprzęt na Stok Kangri?
Co spakować na wyjazd w góry do Boliwii?
A dokładna listę tego co ja zabieram w góry pobierzecie tutaj.
Z górskimi pozdrowieniami
PS. A poza tym, co do sprzętu i moich preferencji, to w górach kocham wszystko to co ma kolor czerwony i żółty.